Najgorsze decyzje biznesowe (część 2) | BJMP #25

Z tego podcastu dowiesz się:

  • Kto zignorował Netflixa i przegrał walkę o rynek
  • Czym może się skończyć źle zrobiony research
  • Po czym poznasz prezesa aroganta
  • Jak właściciel Instagrama tanio sprzedał swój biznes
  • W jaki sposób Mark Zuckerberg zrobił interes życia
  • Dlaczego założyciel Twittera poczuł się zdradzony
  • Co stoi za upadkiem giganta internetowego, Yahoo
  • Kiedy Steve Jobs okazał się złym sprzedawcą
  • Jakie lekcje z czyichś błędów wyciągnie dla siebie PM

Podcast wysłuchasz także na:

Spotify

YouTube

Jeśli mój podcast wydał Ci się interesujący, ale szukasz dodatkowego wsparcia w rozwoju zawodowym, to zapraszam na moje konsultacje managerskie.

Transkrypcja podcastu

BJMP 25 najgorsze decyzje biznesowe

„Być jak manager” – podcast. Epizod 25. Dzień dobry. Jeżeli, drogi słuchaczu, jesteś tutaj przypadkiem, jesteś tu po raz pierwszy, to ja tylko starym dobrym zwyczajem przypomnę, że ten podcast kieruję do szeroko pojętej branży menadżerskiej IT, czyli do product managerów, project managerów, analityków biznesowej scrum masterów itp. itd. Dziś kontynuacja tematu w takim mini cyklu trzech krótkich podcastów o najgorszych decyzjach biznesowych w historii współczesnej, tak bym powiedział. I jeżeli nie słyszałeś poprzedniego, jakby pierwszego epizodu tego mini cyklu, to serdecznie zachęcam wskoczyć tam i wrócić, aczkolwiek nie jest wymagane, żeby odsłuchiwać te epizody w kolejności, można wskakiwać, jak się chce.

Dziś poruszę, podobnie jak poprzednio, pięć krótkich historii, które nie chcę powiedzieć wywarły piętno na historii współczesnego biznesu, ale… chociaż w pewnym sensie odcisnęły swoje piętno na tym, jak postrzegamy niektóre firmy dziś, bo okazuje się, że nawet – a powiedziałbym zwłaszcza – najwięksi giganci biznesu mają w swoim portfolio nie tylko ogromne sukcesy, ale też ogromne wpadki. 5 krótkich historii. Zanim wejdziemy w mięcho, dziękuję drogi słuchaczu za to, że tu jesteś. Serdecznie zachęcam do zapisania się na mój newsletter na stronie bycjakmenager.pl. Ja nie handluję twoimi danymi osobowymi, tam zostawiasz tylko imię i swój adres mailowy, a ja te dane używam tylko i wyłącznie wtedy, gdy chcę poinformować swoich odbiorców, słuchaczy o nowym nadchodzącym podcaście lub też tym, który się pojawił. I tam też dzielę się trochę różnymi seitami ze swojego życia prywatnego czasem. Dobra, lećmy z historiami, bo mamy naprawdę ciekawy content dzisiaj.

Historia numer 1 to „Bolesne zignorowanie Netflixa”. Taki tytuł roboczy nadałem tej właśnie historii. W dawnych czasach – tytułem wstępu do tej historii – gdy ludzie chcieli obejrzeć film w domu, to szli do wypożyczalni kaset video albo wypożyczalni płyt DVD. Ja akurat jestem z pokolenia, które doskonale pamięta te czasy, bo wychowałem się na tych czasach właśnie analogowych kaset VHS, na których zapisane były filmy tudzież koncerty i tak dalej. Miałem swoją kartę stałego klienta w kilku wypożyczalniach na moim osiedlu w mojej niewielkiej mieścinie na Dolnym Śląsku, w rodzinnym mieście. I ogólnie pamiętam nawet, że model subskrypcji, który dzisiaj jest tak dobrze znany i rozpoznawalny, model subskrypcji albo miesięcznego abonamentu wtedy nie był nawet, nie był w ogóle popularny. Za każdy wypożyczany film płaciłem więc jednorazowo. I często było tak, że nowości, filmy, które niedawno miały premierę, były droższe od kilkuletnich filmów. Czasem były też zniżki na filmy polskie, na bajki dla dzieci, więc było ciekawie. Te czasy dla pasjonatów filmów były dość specyficzne i unikalne, wręcz unikatowe. Tak że mówimy o czasach, kiedy nie było mowy o streamingu filmów przez Internet. Internet, kiedy jeszcze go nie było, to nie było, a kiedy był, to był za bardzo wolny, zbyt wolny. W tamtych czasach największym graczem na amerykańskim rynku wypożyczalni filmów była firma Blockbuster. No i gdzieś w cieniu tak naprawdę tej wielkiej firmy, tego giganta zaczynał powoli działać Netflix, który wystartował z dość ciekawym modelem biznesowym. Otóż Netflix w tamtych czasach oferował wypożyczanie filmów na DVD, które klienci mogli zamawiać przez Internet, a same filmy przychodziły do nich pocztą tradycyjną. Szefostwo Netflixa już wtedy miało pewną wizję streamingu filmów przez Internet, ale ówcześnie brakowało jeszcze technologii, które by uciągnęły taki pomysł i taką wizję. W 2000 roku Netflix był w dość kłopotliwej sytuacji finansowej. Wciąż się zadłużał, więc był na takiej równi pochyłej w dół. I żeby ratować sytuację, szefowie Netflixa poszli właśnie do firmy Blockbuster i złożyli im propozycję sprzedaży Netflixa za 50 milionów dolarów amerykańskich. Same okoliczności w ogóle są tutaj ciekawe. Otóż założyciele Netflixa próbowali podobno miesiącami umówić się na spotkanie z prezesem Blockbustera i w końcu, gdy się udało spotkać, zaproponowali połączenie sił. Wypunktowali przy tym słabe strony podejścia Blockbustera do ówczesnego rynku i ówczesnego klienta, opowiedzieli też prezesom blockbustera o wizji Netflixa, jeśli chodzi o przyszłość branży rozrywkowej, ale słysząc to, i tu jest ciekawa rzecz, podobno, bo też nie mam na to dowodu, ale chodzą pogłoski, że słysząc to, prezes Blockbustera próbował powstrzymywać się ze śmiechu. Jedną decyzją Blockbuster mógł wtedy wchłonąć Netflixa i zdominować dziś rynek filmowy. A zamiast tego prezes Blockustera odrzucił propozycję, żeby kupić Netflixa za 50 milionów dolarów. I co ciekawe, on nie złożył nawet żadnej kontroferty i nie zaproponował swojej ceny. Być może właściciele Netflixa, będąc w trudnej sytuacji, zeszliby jeszcze z tejkwoty. No cóż, prezes Blockbustera nie widział w ogóle potrzeby dalszych negocjacji, w ogóle nie był zainteresowany Netflixem, chociaż można się domyślać, że właściciele Netflixa jeszcze bardziej zeszliby z ceny właśnie przez to, że była trudna sytuacja finansowa. Historia napisała taki finał ich poczynań i ich dyskusji, i negocjacji. Prezes Blockbustera po prostu nie wierzył, że biznes online przetrwa dłużej. To było jego stanowisko. Zabrakło mu wiary w wizję nadchodzących czasów online. John Antioco, prezes Blockbustera, był tak naprawdę szczęśliwy, bo zarządzał ogromnym wtedy biznesem. Miał 9 tysięcy wypożyczalni filmów, które zarabiały dla ich filmy łącznie ponad 800 milionów dolarów rocznie. To jest ogromna skala. Raczej była. I odrzucenie propozycji Netflixa było tak naprawdę początkiem końca Blockbustera. Sam Netflix, jak też pozostająca wokół jakby Blockbustera jego konkurencja, w sensie konkurencja Blockbustera, na przykład firma Redbox, tak naprawdę rosły w siłę, natomiast sam Blockbuster przestał się rozwijać tak, jakby wymagały tego zmieniające się czasy i też zmieniające się przyzwyczajenia konsumentów. I w 2010 roku szefostwo Blockbustera oficjalnie ogłosiło bankructwo firmy, po czym zaczęto zamykać te wszystkie 9 tysięcy wypożyczalni filmów jedna za drugą. W którymś z wystąpień mojego ulubionego przedsiębiorcy, ale też powiedziałbym – showmana, Gary’ego Weiner Chuka, słyszałem, że Blockbuster podobno zrobił jakieś badania jako firma, z których wyszło, że ludzie uwielbiają chodzić do wypożyczalni filmów i nie zamierzają z tego zrezygnować. Ja myślę, że te badania były raczej chybione, bo Netflix stał się gigantem w branży serwisów streamingowych, robiąc w 2020 roku przychód na poziomie 25 milionów dolarów. I teraz coś, czego nie zaznaczyłem na początku tego podcastu, a co jest pewnym clue tego mojego mini cyklu o najgorszych decyzjach biznesowych, to po każdej z historii ja będę dodawał taki insight od siebie i pewien komentarz na temat tego, jaką naukę z każdej z tych historii powinien lub może wynieść dla siebie product manager. Mówimy w końcu o podcaście kierowanym do branży menadżerskiej w IT. Jaką historię z tej netflixowo-blocbusterowej… jaką naukę z tej blockbusterowej historii powinien wynieść dla siebie product manager? Przeprowadzanie badań jest zazwyczaj dobre. W sensie – zasadne. Ale już opieranie tak ważnej decyzji biznesowej na jednym badaniu konsumenckim to wydaje mi się spore nadużycie. Chociaż zakładam, że największym blokerem i ograniczeniem w tych negocjacjach pomiędzy Netflixem a Blockbusterem było tutaj raczej sceptyczne podejście prezesa Blockbustera do zmieniających się czasów. My o takich prezesach mówimy, że wywodzą się z betonowych zarządów. Myślę, że doskonale kojarzysz to stwierdzenie i ten termin. Product manager musi mieć zawsze otwarty umysł. To jest szalenie istotne. Nawet słysząc pozornie kuriozalne wizje produktowe. Tak że zastanów się dwa razy, to już jest jakby moja wskazówka, zastanów się dwa razy zanim przekreślisz jakiś pomysł lub projekt, ponieważ zbyt duża wiara prezesa Blockbustera w swoją rację pogrzebała jego firmę i tak samo może pogrzebać twój projekt, jeżeli będziesz swoją rację i swoje prawdy zawsze stawiał ponad pewnymi prawdami, komentarzami i opiniami innych ludzi. I jeśli pogłoski o tym, że John Antioco, prezes Blockbustera próbował powstrzymać się ze śmiechu, gdy słuchał właścicieli Netflixa, są prawdziwe, no to mamy tutaj też przykład taki modelowy, podręcznikowy aroganta. Arogant zawsze wywyższa się przy tych, z którymi się nie zgadza. Aroganci najczęściej przyjmują właśnie taką postawę. Można się z kimś nie zgadzać, ale nie można zapominać o pewnej przyzwoitości i elementarnym szacunku do swojego adwersarza. Tyle z historii numer jeden.

​Historia numer 2 pod roboczym tytułem mojego skromnego autorstwa to „Sprzedaż Instagrama za miliard dolarów”. Być może słyszałeś o tej historii i obiła ci się ona o uszy. Ktoś powie: jeśli kupisz albo sprzedaż, powinienem tak powiedzieć, jeśli sprzedaż swój start-up za miliard dolarów, to raczej nie ma co rozpatrywać tego w kategoriach porażki, a raczej sukcesu. Ciężko się z tym nie zgodzić. Niejeden start-upowiec marzyłby o tym, żeby chociaż za połowę tej kwoty sprzedać swój biznes i wypłynąć na szerokie wody światowego managementu, światowego biznesu. Z Instagramem był jednak trochę inny kłopot. Otóż w czasie, gdy przejmował go Facebook, a pamiętamy, że Instagram został przejęty przez Facebooka, w czasach, gdy przejmował go Facebook, Instagram był wart tak naprawdę o wiele, wiele więcej. Wiele błędów biznesowych w transakcjach kupna-sprzedaży najczęściej popełniają kupujący. Natomiast sytuacja z Instagramem to wyjątkowy przypadek, bo za błąd uważa się decyzję, jaką podjął sprzedający, czyli właściciele Instagrama. Posłuchaj teraz tła tej historii. W 2012 roku, cofamy się w przeszłość, w 2012 roku Instagram miał dwóch właścicieli i zatrudniał 13 pracowników. I taka mała ekipa generowała dość duży ruch na aplikacji, bo wtedy Instagram posiadał już 30 milionów zarejestrowanych użytkowników, ale wciąż nie przynosił żadnego zysku. Najsilniejszym graczem na rynku był wtedy Facebook, a najsilniejszym konkurentem Facebooka był Twitter oraz – co twierdzili niektórzy – Google, ponieważ Google startowało wtedy ze swoim portalem Google+, gdzie był to serwis społecznościowy od Google. Twitter kradł trochę fejmu Facebookowi, pomiędzy tymi platformami była dość zacięta walka wtedy. Na rynek wchodziło właśnie też Google ze swoją platformą społecznościową. I pewnego dnia do Instagrama zapukali szefowie Twittera i złożyli ofertę kupna tej aplikacji za – bagatela – 500 milionów dolarów. A jako że Zuckerberg, czyli właściciel Facebooka znał się z Kevinen Sistormem. Kevin Sistorm to był ówczesny współzałożyciel, współwłaściciel Instagrama, no to Zuckerberg dowiedział się właśnie od współwłaściciela Instagrama o tym, że Twitter złożył Instagramowi tę ofertę. Co zrobił właściciel Facebooka? No, właściciel Facebooka zaprosił swojego kolegę, czyli współwłaściciela Instagrama, jednocześnie znali się już dłużej. Nie wiem, czy to była jakaś zażyła znajomość, przyjaźń, natomiast Zuckerberg zaprosił Kevina na kawę do swojego domu w Menlopark w Kalifornii. I Zuckerberg zaproponował, że podwoi tę kwotę kupna, jaką zaproponował Twitter. I w ten sposób z 500 milionów dolarów z propozycji od Twittera, zrobił się miliard dolarów amerykańskich. No, ktoś może powiedzieć, że Instagram był rywalem Facebooka, ale na przykład telewizja CNBC podała, że pracownicy Facebooka obawiali się bardziej tego, że Twitter lub Google kupią Instagrama. Że o to szła walka, kto kupi Instagrama pierwszy. Koniec końców, już skracając trochę tę historię, właściciele Instagrama przyjęli propozycję Zuckerberga i sprzedali Instagrama za miliard. Podobno założyciel Twittera, Jack Dorrsey, poczuł się tak bardzo zdradzony, że właściciele Instagrama zrobili interes z Facebookiem, że usunął ze swojego smartfona aplikację Instagrama i od tamtej pory nie umieścił na niej ani jednego wpisu. Zuckerberg był tak napalony na te transakcję, że podobno dopiął wszystkie formalności w weekend i kupił Instagrama, nie prosząc nawet o oficjalną zgodę swojej rady nadzorczej, rady nadzorczej Facebooka. W tamtym czasie to była dla Facebooka największa transakcja kupna. W praktyce tak naprawdę Zuckerberg zrobił niezłe posunięcie, to był naprawdę dobry interes. Kupił za miliard Instagrama, który był jego potencjalnym silnym konkurentem na rynku. Instagram był wciąż rozwijany jako osobna firma, ale zyski płynęły już do właściciela Facebooka. Założyciele Instagrama ostatecznie opuścili tę firmę w 2018 roku. Co prawda nigdy nie powiedzieli tego publicznie, ale wiele osób podejrzewa, że z biegiem lat pożałowali jednak swojej decyzji, żeby sprzedać aplikację tak tanio Facebookowi. A dlaczego tanio? Bo Instagram jest obecnie jedną z najpopularniejszych aplikacji na świecie. W 2019 roku wygenerował dla Facebooka 20 miliardów dolarów przychodu. Dziś już nie ma Facebooka. W sensie jest Facebook, ale nie jako firma, tylko jako serwis społecznościowy, ponieważ oficjalna nazwa firmy Zuckerberta to Meta. Część analityków twierdzi nawet, że Instagram wart jest obecnie ponad 200 miliardów dolarów. To trochę więcej niż jeden miliard, za który został kupiony. Instagram był też świetnym narzędziem, dzięki któremu Facebook przestrzelił magiczną liczbę jednego biliona dolarów ewaluacji, czyli wartości firmy. Jaką naukę z tej historii powinien wynieść product manager? Otóż jak sobie przygotowywałem skrypt do dzisiejszego epizodu, to wynotowałem, że jako kierownik produktu lub nawet właściciel biznesu prędzej czy później trafisz na sytuację, gdzie będziesz podejmował decyzję lub pomagał innym osobom podjąć decyzję strategiczne co do przyszłości waszej firmy lub któregoś z produktów. No i często jest tak, że produkty, które znalazły swoich odbiorców i zaczynają cieszyć się popularnością, stają się łakomym kąskiem dla innych dużych firm na rynku. Sposób wyceniania produktów, tak naprawdę wrzucania ich na rynek z ofertą kupna lub przeprowadzenia fuzji, gdy sprzedajesz produkt innej firmie, to jest temat na zupełnie inny podcast, nie chcę się tutaj rozwodzić. Natomiast historia Instagrama powinna dać do myślenia product managerom, że to, jak my wyceniamy produkt, może różnić się diametralnie od tego, ile nasz produkt może być w rzeczywistości warty na rynku. Teoretycznie miliard dolarów brzmi jak największa wygrana w Totolotka, ale w świecie poważnych, naprawdę poważnych biznesów, taka liczba wygląda jak kieszonkowe dla dziecka, żeby kupiło sobie frytki z ulicznej budki. Oczywiście, jeżeli mówimy o dziecku bogatego szejka z Dubaju. Niemniej jednak wadą każdego product managera w takim przypadku byłby zbyt wielki hurraoptymizm. Znów powtórzę być może to, co już mówiłem w poprzednich nagraniach, ale naszym najlepszym towarzyszem w codziennych obowiązkach managerskich powinien być zdrowy rozsądek oraz analityczne podejście. Co z tego, że ktoś daje nam bańkę za aplikację. Sprawdźmy lepiej pięć razy, czy gracze inni, więksi na rynku, nie dadzą nam za tę samą aplikację 10 baniek. Taka powinna być naturalna kolej rzeczy, sprawdzanie. Tak że właścicielom Instagrama zdecydowanie zabrakło takiego kubła zimnej wody wylanego na głowę, żeby z dystansem podejść do propozycji Facebooka. Ale także Twittera. Jeśli Zuckerberg tak bardzo się zajarał Instagramem, że dopinał formalności zaledwie w weekend, to tym bardziej właścicielom Instagrama powinna zapalić się czerwona lampka w głowie. Teraz można gdybać, bo jest już pod ptakach, ale jestem ogromnie ciekaw, z jaką ofertą wyskoczyłby wtedy na przykład Google, gdyby dostało szansę kupna Instagrama.

​Czas na kolejną historię w naszym zestawieniu najgorszych decyzji biznesowych. A teraz coś, co jest zupełnym przeciwieństwem do historii z Instagramem, mianowicie chodzi o popularny portal Yahoo. „Yahoo odrzuca propozycję Microsoftu”. To tytuł roboczy kolejnej, trzeciej już dziś historii. W 2000 roku serwis Yahoo, co ja także pamiętam, bo byłem wtedy młodym podlotkiem, był wtedy jednym z internetowych gigantów. Nawet w Polsce ten portal był mega popularny, zaraz obok Onetu czy Wirtualnej Polski. Sam pamiętam, że ja i wielu moich znajomych miało pozakładane pierwsze adresy mailowe właśnie na Yahoo. Serwis był znany nie tylko z informacji, z serwisu informacyjnego i ze skrzynki pocztowej, ale też z wyszukiwarki, jeszcze przed czasami, gdy Google weszło na salony. Zaraz po wyszukiwarce Onetu to było chyba drugie miejsce, w którym ja i moi znajomi w drugiej połowie lat 90. i na początku lat 2000. wyszukiwaliśmy informacji. Szacowało się, że serwis był wtedy wart nawet 125 miliardów dolarów, ale także wtedy mówił się także o tym, że Yahoo znalazło się na równi pochyłej w dół. Osiem lat później historia uczy nawet największych sceptyków. Osiem lat później w 2008 roku do Yahoo przychodzi Bill Gates i oferuje kupno portalu za – bagatela – 44,6 miliarda dolarów amerykańskich. W przeliczeniu było to jakieś 31 dolarów za pojedynczą akcję spółki. Zarząd Yahoo natomiast stwierdził podobno jednomyślnie, że taka cena to zdecydowanie za mało, jaką rzeczywiście powinien zapłacić Bill Gates, bo rzeczywista wartość spółki na rynku jest dużo, dużo większa według rady nadzorczej Yahoo. Odrzucono propozycję Microsoftu, a następnie zarząd czekał być może naiwnie na kolejną, tym razem lepszą propozycję od Billa Gatesa. Niestety, taka propozycja nigdy nie padła. Akcjonariusze byli wściekli. Wściekli o to, że zarząd Yahoo nie przystał na pierwszą propozycję kupna-sprzedaży. Mówiono nawet, że Microsoft mógłby, gdyby chciał, doprowadzić do wrogiego przejęcia Yahoo, ponieważ wielu akcjonariuszy widziało już spadającą gwiazdę ich spółki. Jeśli tylko Bill Gates bardziej by się postarał, to spółka byłaby jego. Historia pokazała jednak, że Microsoft wiedział, co robi, a Yahoo popełnił srogi błąd. Wartość Yahoo spadała i spadała, i spadała, i spadała. Aż spadła tak nisko, że w 2017 bodajże roku firma została ostatecznie sprzedana już nie za ponad 44 miliardy, a za niecałe 4,5 miliarda dolarów. Firmę sprzedano amerykańskiej grupie Verison. I na tym historia się kończy. Jakieś tam serwisy Yahoo jeszcze działają, ale po gigancie i tej takiej pionierskiej pozycji na rynku nie ma już śladu. Jaką naukę z tej historii, zapytalibyśmy, powinien wyciągnąć dla siebie product manager? To nie będzie chyba nic odkrywczego, gdy powiem, że zachłanność bywa największym grzechem w biznesie. I tutaj były zarząd Yahoo jest tego najlepszym przykładem. Jeśli twój produkt zaczyna dołować w statystykach i wpada w równię pochyłą w dół, a ktoś inny w tym czasie składa ofertę kupna tego produktu, to warto przemyśleć dwa razy swoją decyzję. Zanim powiemy „nie” i oczywiście zanim powiemy „tak”. Ja niejednokrotnie widziałem już taką sytuację, gdy w przeszłości mojej byli szefowie, często prezesi biznesów, które pomagałem im budować, przeceniali swoje produkty. Dla przedsiębiorców, i być może też to zauważysz lub już zauważyłeś, często ich produkty są dla nich jak ich dzieci. Opiekują się nimi i mówią o nich w samych superlatywach. Nawet, jeśli to nie są idealne produkty. Pamiętaj, że pracując z top managementem jako kierownik produktu, twoją rolą nie jest przytakiwanie prezesom i mówienie o waszym produkcie w samych superlatywach, chociaż warto być optymistą i zarażać innych współpracowników pasją do tego, co sprzedaje wasza firma. Twoją rolą jest między innymi to, żeby znajdować słabe punkty tego, nad czym pracujecie, aby następnie podejmować lepsze decyzje produktowo-biznesowe lub po prostu lepiej doradzać zarządowi w podejmowaniu decyzji strategicznych. To oczywiste, że do zarządu Yahoo docierały głosy, żeby sprzedać serwis, ale zarząd okazał się głuchy na te rady. I to był i jest największy problem tego typu podejścia. No ale nic, to pamiętaj przede wszystkim, żeby nie być zachłannym. Być może to wniosek zbyt banalny na tak specjalistyczny podcast, ale chciałem o tym wspomnieć, żeby to wybrzmiało. Zachłanność to negatywna cecha i na pewno będzie przeszkadzać ci w profesjonalnej pracy nad produktem, jeśli tej cechy w sobie nie zwalczysz.

Kolejna historia i obiecuję – teraz obiecuję z ręką na sercu, że to będzie ostatnia historia w temacie kupowania lub sprzedawania firm, OK? Bo nie chcę zanudzić. A po niej już przeskoczymy na zupełnie inny grunt. I pozostajemy przy Microsofcie, ale teraz całkowicie odwracamy sytuację, ponieważ – uwaga, tytuł roboczy kolejnej historii – „Microsoft został mocno niedoceniony”. Akcja ma miejsce jeszcze wcześniej, w 1979 roku, gdy młody przedsiębiorca Bill Gates, to nazwisko już dziś padło, miał wtedy 23 lata. Pewnego dnia Bill Gates skontaktował się z człowiekiem o nazwisku Ross Perot. Otóż ten drugi pan miał ówcześnie biznes technologiczny, który wart był około miliarda dolarów. A Bill Gates chciał rozwijać Microsoft szybciej, sprawniej, na skalę międzynarodową. I dlatego złożył Rossowi Perotowi propozycję sprzedaży Microsoftu za 40 do 60 milionów dolarów. Niby to sporo, ale czy na pewno. Nie mnie oceniać. Znaczy nie wiem. Natomiast myślę, że na tym etapie domyślasz się już, drogi słuchaczu, jak dalej potoczyła się ta historia, bo to już przedsiębiorca, do którego przyszedł Bill Gates oczywiście zastanowił się, domyślał się, że to jest naprawdę ciekawa propozycja, żeby kupić Microsoft, jednak ostatecznie stwierdził, że kupienie Microsoftu za takie pieniądze to dla niego trochę za drogo. Chociaż dysponował dużo większymi kwotami. No ale tym samym ofertę Billa Gatesa odrzucił. Obecnie gigant komputerowy Microsoft wart jest gdzieś w okolicach 340 miliardów dolarów. Jeśli brać za wiarygodną wycenę ekspertów z magazynu „Forbes”. Bez wątpienia jest to jednen z najbardziej rozpoznawalnych brandów na całym świecie. Ross Perot wspomniany przedsiębiorca natomiast, który był później wiele razy cytowany od czasu, gdy odrzucił ofertę Billa Gatesa, podobno stwierdził, że to była jedna z jego najgorszych decyzji biznesowych, które podjął w życiu. Trudno się nie zgodzić. Ta historia jest nieco inna niż dwie poprzednie, jakie odpowiedziałem. Przypomnę na szybko – właściciele Instagrama sprzedali swoją aplikację, ale za tanio; właściciele serwisu Yahoo nie sprzedali swojej firmy, bo uważali, że jest warta więcej; natomiast tutaj sprawnie działający przedsiębiorca nie kupił Microsoftu, bo uznał, że jest za drogi. Niby podobne case’y, ale jednak inne. Jaką naukę z tej konkretnej opowieści powinien wyciągnąć product manager? Liczby, liczby, jeszcze raz liczby. Liczby trzeba po prostu pokochać. Ja sam miałem ten problem, że nigdy nie byłem ogromnym fanem matematyki w szkole, aczkolwiek doceniam to, tę naukę jako fundamentalną wiedzę o świecie. Jeśli już jesteś albo dopiero zostaniesz product managerem, to będziesz sporo pracował z liczbami, sporo będziesz pracował z metrykami. Ktoś powie: „OK, panie Najwer, no ale znajomość matematyki a umiejętność szacowania wartości firmy to są dwie różne sprawy”. I tak, i nie, ponieważ jako kierownik produktu niejednokrotnie będziesz szacował wartość chociażby różnych narzędzi, których twój zespół może potrzebować do pracy. Umiejętność szacowania, czy coś jest warte mniej lub więcej od ceny rynkowej, bo pamiętajmy, że cena rynkowa nie musi oznaczać wartości produktu, to jest umiejętność rzadka, ale niezwykle przydatna. Gdy umiesz robić szacunki, lubisz bawić się liczbami, to możesz pomóc swojej firmie oraz zespołom w przyszłości na przykład zoptymalizować koszty związane z zakupem jakichś narzędzi czy usług firm trzecich.

Dobra, wychodzimy z tematów finansowych. Ostatnia już dzisiaj historia jednej z najgorszych, absolutnie najgorszych decyzji biznesowych i będzie to historia mocno powiązana, przynajmniej mocniej powiązana z produktem niż poprzednie. Historia nosi mój roboczy tytuł „Atari nie lubi jabłka”. To żadna tajemnica, że Apple jest obecnie największym brandem na świecie. Tak po prostu jest i czy tę markę, jabłuszka, lubimy czy nie, to sława jabłuszka jest niepodważalna, ponieważ liczba sprzedawanych rocznie iPhonów oraz komputerów Apple mówi sama za siebie. Ale cofnijmy się do czasów, gdy Jabłuszko było jeszcze małą firmą, której założyciele pracowali w garażu. I to właśnie na początku działalności Jabłuszka Steve Jobs oraz Steve Woźniak chcieli sprzedać swoje komputery osobiste firmie Atari. Dalsza część historii jest taka, że Atari odrzuciło ofertę kupna Apple, ale jakby stop na chwilę. Obiecałem, że to nie będzie tym razem historia stricte biznesowa, a też bardziej produktowa. Co zrobił Steve Jobs, gdy odrzucono ofertę kupna Jabłuszka? Zaproponował, że Atari mogłoby tak naprawdę mieć komputery zbudowane właśnie z części Jabłuszka i zaoferował się Atari, że zamiast sprzedawać Jabłuszko, zamiast sprzedawać swoją firmę, on chce po prostu dla nich pracować, on chce być ich pracownikiem. I tutaj zastanawia mnie, jaki tok myślowy miał miejsce po stronie Atari, że nawet takiej propozycji od Jobsa powiedzieli stanowcze „nie”. Dziwi mnie to tym bardziej, że przyszedł do nich człowiek z konkretną propozycją usprawniania ich własnych produktów. To trochę tak, jakby managerowie Atari stwierdzili, że ich produkty są już na tyle zajebiste, że nie muszą być jeszcze lepsze. Trochę to trąci hipokryzją, aczkolwiek nie znamy kuluarów tych rozmów i być może to sam Steve Jobs nie spodobał się właścicielom Atari. Jobs nie uchodził nigdy za człowieka o łatwym charakterze i byłbym skłonny uwierzyć, że doszłoby do tej transakcji, gdyby ktoś inny poza Jobsem prowadził te negocjacje. Z perspektywy czasu wiemy już na pewno, że Atari wtopiło, a Jabłuszko wygrało. Apple to najsilniejsza marka na świecie, kiedy Atari wciąż kojarzony jest jedynie z grą Pong z lat 80. Atari po prostu nie wygrzebało się do dziś z kryzysu na rynku gier, który miał miejsce w 1983 roku. Dawno temu. Tak że zaczynam wierzyć, że nie była to jedyna zła decyzja biznesowa, jaką podejmowało szefostwo Atari. Firma istnieje, gdzieś tam działa, ale dziś byliby globalny, potentatem, gdyby kiedyś wzięli Jobsa do siebie i pewnie chcieli usprawniać swoje produkty razem z nim. Jaką naukę z tej historii powinien wyciągnąć dla siebie product manager? Decyzja Atari to ewidentna wtopa, nie tylko na polu biznesowym, ale także produktowym, ponieważ brak chęci, wyraźnej chęci, wyraźnej motywacji, żeby rozwijać własne produkty za pośrednictwem czy z pomocą innych, nowszych, unowocześnionych komponentów, które przyszłyby do nich z zewnątrz, to trochę tak jak próba ujeżdżania dzikiego konia w klapkach na oczach. Będąc liderem produktu albo product managerem, mówiąc inaczej, musisz zawsze wyznaczać kierunek. Kierunek rozwoju tego produktu. I jest zgubnym twierdzenie, że gdy jest dobrze, to nie należy tego ruszać, wręcz przeciwnie. Gdy jest dobrze, to może oznaczać, że już niedługo może być naprawdę bardzo, bardzo źle, jeśli prześpisz ten moment. Atari miało swego czasu naprawdę dobrą kondycję na rynku, ale przespali rewolucję technologiczną. W dodatku, już mówiąc całkowicie dosłownie, odrzucili CV człowieka, pasjonata, który przyszedł do nich z nowoczesną wizją produktową dla świata, który przecież zaczynał się… świata, który zaczynał się piekielnie szybko komputeryzować. Tutaj sprawny PM odnajdzie dla siebie dwie pouczające lekcje. Pierwsza, biorąc przykład Jobsa, warto nauczyć się lepiej sprzedawać swój produkt. Fakt faktem Jabłuszko się rozwinęło na potęgę, ale tego dnia Jobs po prostu nie zareklamował z sukcesem swojego produktu firmie Atari. Dobry productmanager musi być też dobrym sprzedawcą, pamiętajmy o tym. I druga lekcja, już przyglądając się bardziej Atari, warto nauczyć się lepiej czytać ludzi. Atari miało złą wizję na swój produkt, Jobs miał tę wizję dobrą. Atari potraktowało z góry młodego wtedy przedsiębiorcę i odrzuciło nie tylko jego produkt, ale także jego umiejętności, jego osobę, jego osobowość. W końcu Jobs był tak zdeterminowany, że chciał nawet dla nich pracować. Już wtedy powinna im się zapalić z tym lampka. W byciu product managerem liczy się przede wszystkim to, z kim będziesz te produkty budować. Znów polecę banałem, ale nigdy nie twierdziłem, że moja specjalizacja nie jest banalna. Musisz zwyczajnie lubić innych ludzi, szanować ich, słuchać ich zdania, doceniać nawet najbardziej pokręcone pomysły, żebyś mógł lepiej analizować, z czym do ciebie przychodzą. Tej umiejętności zabrakło właścicielom Atari, przez co przegapili swoją szansę zapisania się na kartach historii jako najsilniejsza marka świata. Bywa. Za niektóre błędy płacimy więcej niż tylko worek złota, bo istnieją pomyłki nieprzeliczalne na żadne pieniądze. I takich pomyłek, drogi słuchaczu, życzę ci jak najmniej, a najlepiej wcale. I tym pozytywnym akcentem kończymy dzisiejszy, drugi epizod takiego mini cyklu, a tak naprawdę 25. epizod całego cyklu moich podcastów. 

Serdecznie zapraszam do zapisania się na newsletter, a jeżeli chcesz dodatkowej porady, żebyśmy coś wspólnie przedyskutowali lub przebranżawiasz się i chcesz, żeby ktoś rzucił okiem na twoje CV, zapraszam do zakładki „Konsultacje” na mojej stronie bycjakmanager.pl. Jestem do twojej dyspozycji. Mój kalendarz oddaję w pełni tobie. Dzięki wielkie za dziś, za mniej więcej tydzień ostatnia już część tego mini cyklu, trzecia o najgorszych decyzjach biznesowych ever. Dbaj o siebie i innych. Cześć!

KONIEC

Źródła

https://www.surfky.com/worst-business-decisions

https://www.businessarticleshub.com/20-of-the-worst-business-decisions-ever-made/

https://www.bus-ex.com/article/top-ten-bad-business-decisionspl

https://money.howstuffworks.com/10-worst-business-decisions.htm#pt2

https://www.businessinsider.com/the-worst-business-decisions-of-all-time-2012-10?IR=T#digital-equipment-corp-4

https://manager.money.pl/news/artykul/yahoo;odrzuca;propozycje;microsoftu,36,0,320292.html

https://www.theladders.com/career-advice/15-brands-that-were-ruined-by-poor-decisions

https://financebuzz.com/worst-product-failures