Disclaimer: poniższy tekst napisałem na długo przed pandemią. Publikuję go jednak dopiero teraz, w trakcie trwającej pandemii, ponieważ wydźwięk tekstu wydaje się uniwersalny i wciąż na czasie.
Chcecie dowód na to, że praca zdalna to wylęgarnia dziwaków? Od kilku dni nie widziałem wiewiórki. Często biegała po płocie wokół bloku. Martwię się, bo pojawiała się ją tak często, że nazwałem ją Częstynka. Za to gołąb, Henryk, znów przyleciał na parapet. W normalnych warunkach pogoniłbym go od razu, ale ostatnio cieszę się na jego widok. Spośród kilkudziesięciu parapetów postanowił wybrać właśnie mój. Gdy piszę ten tekst, mija dokładnie rok od kiedy zacząłem pracować zdalnie.
Pracowałem w wielu miejscach w życiu. Na parkingu Castoramy, gdzie pomagałem klientom pakować worki z cementem do samochodów. W fabryce sałatek owocowych w Anglii, w której temperatura nie przekraczała trzech stopni na plusie. Nosiłem wtedy skrzynki z truskawkami lub kroiłem ananasy w kostkę. Podejmowałem się także pracy na zmywaku w jednej z wrocławskich restauracji. A ponadto, pracowałem: za barem, w klubie muzycznym czy w redakcji lokalnej gazety. Z biegiem lat ubywało prac fizycznych (i bieganych, jak np. reporter działu miejskiego) na rzecz tych biurowych, więc coraz częściej chodziłem do biura. Jednego, drugiego, trzeciego – w zależności od lokalizacji firmy, z którą współpracowałem w danym okresie. Ale najbardziej wymagającym miejscem pracy, o czym nigdy bym nie pomyślał, okazało się moje własne mieszkanie. Zapnij pasy, przyjacielu, bo zabieram cię w podróż po wariatkowie własnych myśli i złych duchów, z którymi zmierzysz się, pracując zdalnie.
Akt 1: Praca zdalna i ucieczka z biura
Wizja zarabiania pieniędzy z każdego miejsca na ziemi, jeśli tylko masz dostęp do internetu, bywa kusząca. Miliony osób na tej planecie marzyłoby, żeby codziennie nad ranem nie musieć mierzyć się z zakorkowanym miastem, zatłoczoną komunikacją miejską i presją dotarcia do firmy na czas. Moja motywacja do ucieczki z biura leżała gdzie indziej. Po dłuższym okresie pracy w korporacji miałem już dość wszystkich rzeczy dziejących się w miejscu pracy, które – zamiast pomagać – przeszkadzają się skupić. A tu ktoś podszedł z innego działu, żeby o coś zapytać. A tu ktoś inny obok prowadził zażartą dyskusję i absorbował pozostałych. A tu znajomek z teamu rzucił pomysł, żeby skoczyć na kawę do kuchni. A tu nagle słychać gromkie “Sto lat!”, bo w sąsiednim spejsie programista obchodzi urodziny. Takie sytuacje oczywiście budują pozytywną atmosferę i poczucie gry zespołowej, ale perspektywa zmienia się, gdy musisz dowieźć pilny temat i nie masz czasu na pierdoły, ploteczki, skowroneczki.
Z czasem, stałem się częstym gościem salek konferencyjnych, które rezerwowałem tylko dla siebie. Wszystko po to, żeby móc popracować w spokoju i z dala od przeszkadzajek biurowych. Kiedy poczułem, że przestaję się rozwijać w korporacji i rozpocząłem poszukiwania nowych wyzwań, postawiłem sobie za cel, żeby spróbować pracy zdalnej. O ile w przypadku programistów nietrudno o projekty na odległość, o tyle specyfika pracy managera utrudnia znalezienie zdalnego stanowiska.
Koniec końców, dopiąłem swego i po kilku tygodniach podpisałem kontrakt z zagraniczną spółką. Praca z każdego miejsca na ziemi, jeśli mam ze sobą laptop i dostęp do internetu, stała się faktem.
Akt 2: Optymizm świeżaka
Pierwsze tygodnie to czas ekscytacji. I nie mam tu na myśli tylko podniecenia nowym projektem i wyzwaniami. Wraz ze zmianą charakteru pracy ze stacjonarnej na zdalną, zmienił się mój styl życia. To ciekawe uczucie, kiedy codziennie budzisz się w swoim biurze i nie musisz co chwilę zerkać na zegarek, żeby zdążyć na tramwaj. Więcej czasu o poranku mogę poświęcić na smaczną kawę i prasówkę. A kiedy już nadchodzi godzina rozpoczęcia pracy, zwyczajnie loguję się do wewnętrznych systemów i zaczynam robić swoje. Zero zbędnego plotkowania w firmowej kuchni czy krzątania się po biurowych korytarzach, żeby przywitać się z resztą teamu. Po prostu włączam Slacka i już jestem. Oszczędność czasu, jaki normalnie tracimy na pierdoły, to pierwszy widoczny benefit.
Szybko zacząłem czerpać garściami z wolności, którą miałem na co dzień. Jako że w każdej chwili mogłem spakować laptopa i pojechać pracować skądkolwiek, to np. częściej zaglądałem do rodziców oraz odwiedzałem ulubione kawiarnie. Praca zdalna to błogosławieństwo! – myślałem. Czułem się jak wolny ptak, szybujący na niebie możliwości zawodowych, uniezależniony od miejsca pobytu. A w dodatku, pozbawiony kajdanów korpo-spotkań w dusznych ścianach biura, gdzieś w centrum zatłoczonego miasta. Zauważyłem także, że w tak zwanym międzyczasie jestem w stanie ogarnąć drobne obowiązki w domu, takie jak pranie, odkurzanie czy nastawienie zmywarki. Te rutynowe czynności to wspaniały sposób na przerwę w pracy, żeby wstać, rozprostować kości i na chwilę wyłączyć myślenie.
Akt 3: Pracy zdalnej ciąg dalszy
Jest też inny plus pracy z domu, który przypadnie do gustu zwłaszcza osobom lubiącym zakupy online. Ani kurier, ani listonosz, już nigdy nie zostawi awizo z adnotacją, że nie zastał nikogo pod wskazanym adresem. Czyż to nie piękne, że można zamawiać paczki z dostawą pod drzwi i nie martwić się, że nie zdążymy ich odebrać? 🙂
Zalet pracy zdalnej może być jeszcze więcej. Wszystko zależy od naszej wyobraźni i stylu życia. Przy okazji dodam, że na co dzień mieszkam na spokojnym, wrocławskim osiedlu, a okna mojego salonu wychodzą na tereny zielone. Drzewka, krzaczki, strumyk i zielona polana. To idealne warunki do pracy oraz odpoczynku po pracy, jeśli tylko zapomnę o wrzeszczących bachorach, uganiających się na hulajnogach wokół bloku. Idę o zakład, że niezależnie od miejsca zamieszkania, w pierwszych tygodniach permanentnego home office będziesz cieszyć się jak głupi z bateryjki. Jednak, jak bardzo przyjemnie nie brzmiałaby ta opowieść, perspektywa sielankowych warunków do zarabiania pieniędzy zmienia się, gdy cisza zaczyna przytłaczać, a na wierzch wychodzą wady systemu pracy zdalnej.
Akt 4: Houston, mamy problem!
Pierwsze objawy pojawiają się już po kilku tygodniach. Granica pomiędzy pracą, a życiem prywatnym, kompletnie się zaciera. No bo jak tu oddzielić te dwa światy, jeśli stale pracujesz w swoim salonie? Niby kończysz rzeczy, jakie zaplanowałeś na dzisiaj, wyłączasz komputer, ale wciąż jesteś myślami w swoim projekcie. Co gorsza, późnym popołudniem wciąż masz na sobie piżamę! W sumie, to przecież nie musisz ubierać się do biura, a że już późno, to przechodzisz tak do wieczora. W bardziej skrajnych przypadkach zdarza się, że z przyzwyczajenia siadasz do pracy także w weekend, chociaż nie musisz, ale dni tygodnia zlewają się w jedną całość.
Praca zdalna to challenge. Coraz częściej bywają dni, gdy czujesz, że nie masz się do kogo odezwać. I tak jak na początku plusem był brak zbędnego chit-chatu na korytarzu lub w firmowej kuchni, tak teraz dałbyś wiele, żeby chociaż kilka minut dziennie zwyczajnie z kimś poplotkować lub porozmawiać o niczym. Myślę że trochę łatwiej mają tu osoby, których mąż/żona/chłopak/dziewczyna także pracuje zdalnie. We dwoje zawsze raźniej.
Granica pomiędzy pracą, a życiem prywatnym, zaciera się w momencie, gdy kończąc pracę wciąż masz na sobie piżamę
Z czasem, zatrze się granica pomiędzy życiem prywatnym i zawodowym. Piżama stanie się roboczym outfitem, a ty zaczniesz mówić sam do siebie. To właśnie wtedy nadejdzie kolejny objaw choroby sierocej spowodowanej pracą zdalną. Od teraz, najbliższe otoczenie zaczniesz eksplorować z największą możliwą uwagą i zaangażowaniem. Latając wzrokiem po suficie w mieszkaniu, namierzysz kilka pajęczyn, o których istnieniu jeszcze do niedawna nie miałeś pojęcia. Z perspektywy okna w bloku policzysz też wszystkie bezpańskie psy biegające po osiedlu. A dzięki bacznemu obserwowaniu sąsiadów wracających z pracy, zorientujesz się w końcu kto właściwie mieszka w twojej bramie. Nie wspomnę też o sytuacji, kiedy będziesz próbował uciec z domu przy każdej, najmniejszej nawet okazji. Ja potrafiłem np. wyjść do sklepu tylko po to, żeby kupić paczkę gum do żucia. Przesada? Nie sądzę.
Akt 5: Praca zdalna i alienacja
Myślę że każdy freelancer oraz specjalista pracujący zdalnie wypracuje swój własny workflow, który pozwoli mu przeżyć bez biurowego anturażu. Niemniej jednak, za każdym razem bawi mnie, gdy słyszę jak cudownie jest nie musieć chodzić do biura. Taką ekscytacją dzielą się głównie osoby, które nigdy wcześniej nie pracowały na odległość. Ogromne ryzyko popadnięcia w rutynę i wyalienowanie to – paradoksalnie – duży minus samodzielnego i zdalnego stanowiska pracy.
W osobnym tekście opowiem jak zarządza swoją pracą zdalną i jakie w związku z tym wypracowałem dla siebie dobre nawyki. Daj znać w komentarzu co sądzisz o pracy bez jeżdżenia do biura. Ma to sens czy może brak tu sensu?
Tymczasem ja znikam, bo na parapet wskoczyła dawno niewidziana Martynka! To najbardziej uśmiechnięta wiewiórka, jaką widuję w okolicy. I tylko nie mów, że jestem dziwakiem!